sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 1

Coś wewnątrz mnie zaczęło bić. Moje dłonie odzyskały czucie, znów mogłam dotykać. 

 Wyciągnęłam palca i zmusiłam go do posunięcia się w przód. Uderzył w coś twardego. 

 Co to takiego? Co stoi mi na przeszkodzie do wolności? Nie mogę  tego ujrzeć, ponieważ  

zalega  mrok. 

 Nagle wracają do mnie przebłyski wspomnień. Nie było w nich szczęścia, lecz sam smutek 

i rozpacz . Zaczęło się od dziesiątego roku życia. Wszystko uległo zmianie. Czułam się tak  

jakby opętał   

mnie demon. Przestałam chodzić, trudności z mówieniem, włosy przestały lśnić, oczy  

straciły blask.    

Czułam się jak wrak człowieka. Trwało to niecałe sześć lat, a ostatnie co pamiętam to krzyk  
mojej mamy i ciemność. A co by innego. Jestem do niej przyzwyczajona bo wszędzie ją  

dostrzegam.   

Nie!!....nie mogę o tym nawet myśleć. Jeżeli umarłam to dlaczego czuję? myślę? A może to  
wszystko to tylko sen? Spróbuje się wybudzić. Podniosłam rękę i naparłam nią o coś   

wielkiego.

Ku mojemu zaskoczeniu to......otworzyło się. Coś mnie oślepiło, lecz szybko zorientowałam  
się, że nie  

mam nic przeciwko temu.Wręcz przeciwnie...to....to......dawało mi siłę, leczyło wspomnienia.  
Nie chcę otwierać oczu. Chcę zostać tak na zawsze. Poczułam w sobie rozkosz, ukojenie i 

coś co przesłaniało mrok.....światło.Trwało to zapewne bardzo długo zanim otworzyłam  

ponownie oczy.  

Pierwsze co ujrzałam znajdowało się tak daleko, lecz blisko ode mnie. Jakby anioł na  

niebie. 

Świeciło swoim światłem, tętniło swoim życiem.  

- K..ksi..ężyc - wyszeptałam z trudem. Dźwięk mojego głosu dał mi motywacje do  

podniesienia  

głowy. Złapałam obydwoma rękoma za twarde powierzchnie rzeczy i dłonie pociągnęły  

połowę tułowia do góry. Gdzie ja jestem? To pytanie powróciło do mnie i wielka błogość 

została stłumiona. Drzewa, drzewa i niekończące się drzewa, ale czy na pewno? 

 Spróbowałam bardziej wyostrzyć wzrok. I dostrzegłam główną atrakcję miejsca. Groby....

pomiędzy drzewami wystawały groby, same groby błyszczące jak szkło w blasku mojego   

księżyca. Przypomniałam sobie coś jeszcze. Głosy....a raczej płacz i modlitwa. Podparłam 

się i wstałam. Coś do mnie trafiło. Nie dostrzegłam tego wcześniej. Poczułam łzę 

spływającą mi po policzku. Bo już wiedziałam co ujrzę, gdy się odwrócę. A jednak to  

zrobiłam. I miałam rację.

 Na nagrobku ustawionym za mną był napis. Nie chciałam potwierdzenia a widniało jak  

 na wyciągnięcie ręki. KATIA LEYBORS głosił nagrobek. Niech spoczywa w pokoju. Moje  

imię....moje własne imię i ja. Ja sama stoję nad własnym grobem. Spoglądam w dół. Na  

ziemi wije się czarna suknia. Jest moja. Czuję drugą łzę, wędrującą tym samym szlakiem co  
poprzednia. Odwracam się i biegnę. Biegnę przed siebie pozostawiając swój grób. A może  

powinnam w nim zostać? I nigdy się nie budzić? Może taki był mój los i przeznaczenie.  

Padam na kolana przed lśniącą rzeką. Łzy przestały cieknąć. Podnoszę głowę i spoglądam 

w wodę. Moje długie do pasa  włosy zdawały się być czarne i mocne jak nigdy dotąd. 

Spływały gęstymi falami po plecach .Lecz na mojej głowie nie widniała sama czerń, lecz   

srebrzyste pasemka. Oczy......odmienione, kryształowo-niebieskie, piękne. 

 Jakby nie ta sama osoba, a jednak widniało podobieństwo.W wodzie odbijało się coś  

jeszcze. Czarny kruk. Odwróciłam się w jego stronę. Mocne skrzydła lśniły głęboką czernią  

 jak moje włosy. Podeszłam do niego i wyciągnęłam rękę. Patrzył mi prosto w oczy. Śledził  

każdy mój ruch. Zachowywał się niczym jak człowiek. Dotknęłam go. A on jakby się tego  

 spodziewał. Czy to możliwe?Wyszłam z własnego grobu, piękna jak nigdy dotąd a ja  

zadaję sobie pytanie czy akurat to jest możliwe?  

Mój wzrok odrywa się od ptaka i ponownie pada na księżyc.  

Moje piękno nie równa się z jego.  

Przecina niebo dając blask mówiący : twoja jedyna podpora, siła, twoje jedyne piękno. I  

 znowu księżyc przesłania emocje. Nie mam najmniejszej ochoty patrzeć gdzie indziej.  

Czuję uderzenie skrzydła .Przerywa to hipnozę i z powrotem powraca ciężar. Odmienny  

kruk odlatuje. Nie pozwolę mu na to. Nie zostawi mnie teraz samej. Biegnę za nim. Mam 

ochotę krzyknąć Zaczekaj!!! Polecę razem z tobą!!! , ale dobrze wiem, że nie mam skrzydeł.

Wbiegam do lasu. Znikają groby, drzewa przesłaniają mi przyjaciela. Lecz i tak biegnę,  

 wabiona czarnymi skrzydłami znikającymi zza drzew. Potykam się o suknię, ale nie mam   

czasu jej podnosić. Nadal biegnę. Orientuje się dopiero teraz, że biegnę boso a gałęzie i  

kamienie ranią mi stopy. I zniknął. Ptak odfrunął za daleko abym go mogła dostrzec.  

Upadam. Nie tracę przytomności wręcz przeciwnie czuje się jeszcze bardziej rozbudzona z  

martwego snu. Patrzę do góry w nadziei, że znów moją rozpacz pochłonie blask, lecz tak  

się nie dzieje.
  
 Drzewa mi go odebrały. I znowu na moim policzku pojawia się srebrzysta łza.

piątek, 30 stycznia 2015

   Wiem, że Prolog trochę krótki, lecz myślę, że tak będzie najlepiej. Nie chcę za dużo zdradzać.                  

 

                              PROLOG




 Zamykam oczy i widzę cierpienie, załamanie, chorobę, mrok, cmentarz  a także coś jeszcze. Coś o czym nikt z żywych nie ma pojęcia  
Śmierć. 
Otwieram oczy i widzę niebieskie światło - blask księżyca.